A wczora z wieczora, gdy my zasnąć nie mogli, zza ściany dało się słyszeć dźwięki zbliżone do chrobotania myszyniego (kogo? czego? myszyniego!) Kto mnie zna, ten wie, że mysz, chomików, świnek i innych sierściuchów boję się pa-nicz-nie. Dostaję drgawek i oblewaja mnie poty. Zwykle siódme, a w obliczu jeszcze większego strachu to nawet ósme.
No i oblały! Schowałam stopy i całą siebie pod kołdrę, litościwie prosząc JeszczeNieMęża: "zrób coś z tym, bo zwariuję!". Przy źródle rzężenia mężczyzna mój odwagi pełen poustawiał torby, a na nich szeleszczące folie, że niby jak zechcą harcować nocą, to nas obudzą i on wtedy je... No właśnie nie wiem, co wtedy - nie sprecyzował.
Wymyślił też starą strategię z serem. Położył kawałek przy kominku na pokuszenie i to jakby miało rano dać ogląd na sprawę.
Ogląd jest taki, że chrobocze nadal, i serek jest nadal.
Ser gouda z Polski. Czyżby irish mouses or mice preferowały tylko wyroby rodzime?!
Cholerne patriotki!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
dziękuję za chwile, jakie Wam kradnę.
za słowa, zadumę i niekontrolowane wybuchy śmiechu.
za wrażliwość.
ps. moderowanie komentarzy włączyłam nie po to, by je przesiewać, tylko dla własnej wygody. dzięki temu wiem, kto zostawia swój ślad w postach starszych niż 3 dni. reszta to żywioł ;>