Windowsowski kalendarz XP-eka taką wyświetla dziś sentencję:
"Człowiek jest tym, co zje" (Feuerbach)
No i by się zgadzało. Bo ja ostatnio jadłam leniwe.
Windowsowski kalendarz XP-eka taką wyświetla dziś sentencję:
"Człowiek jest tym, co zje" (Feuerbach)
No i by się zgadzało. Bo ja ostatnio jadłam leniwe.
Sympatyczny atrament asymptotycznie nakreśla spokój.
I we mnie, i na zewnątrz.
No, może za wyjątkiem wczorajszej burzy, która spektakularnie przespacerowała się nad moją mieściną, czyniąc (nie)zamierzone szkody zdaniem rolników.
Komunia? Ano była. Kościołowy patos, biel i kilka łez spłynęło z oka. Część domowa dość płaska. Ekranowa.
Ponadto złożyłam zamówienie za nowy szablon, bowiem negatyw kobitki już mi się nieco opatrzył. Sama z CSS-ami i innym HTAML-ami nie dam rady. Zbyt humanistyczny mam umysł na tego typu spekulacje.
Siedzę teraz cierpliwie w obracanym fotelu, kiwam beztrosko nóżką i czekam.
Noc przespana tylko i wyłącznie na brzuchu do najatrakcyjnieszych nie należy. Sezon w sezon się o tym przekonuję. Autopsyjnie, niestety i bez umiejętności wyciągnięcia wniosków na przyszłość.
Najważniejsze jednak, że wreszcie mam podwinięte spodnie na jutrzejszą uroczystość. U krawcowej bowiem byłam trzy razy:
1. ze spodniami w reklamówce, ale bez butów, wedle których miałyby być skrócone.
2. z tymi spodniami. Na własnym tyłku! Gdy pani już skrupulatnie powpinała szpileczki w nogawki i uprzejmie poprosiła o zdjęcie spodni, odmówiłam, tłumacząc, że nie mam innych na przebranie. Pani z wrażenia opuściła pudełeczko pełne ostrych szpileczek z czerwonymi główkami, a ja omal nie zapadłam się pod ziemię.
3. veni, vidi, vici.
Jakieś pytania odnośnie stopnia mojej ułomności?
A teraz z innej beczki. Tej poważnej i nobliwej.
Spowiedź.
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz klęczałam przed konfesjonałem, tym samym nie mogę księdzu spowiednikowi tej daty nakreślić. W ogóle ta forma wyznania grzechów jest mi daleka, obca i krępująca jak przyciasna sukienka. To chyba zresztą jedyny element religii katolickiej, który mierzi mnie potwornie i gdyby nie czyste wygodnictwo i schematy, zmieniłabym wiarę.
Tkwię w tej i co jakiś czas staję przed dylematami. Wreszcie wybieram opcje najwygodniejsze, najbezpieczniejsze i obłudne jak cholera.
Źle się z tym czuję, wstyd mi, ale niczego nie zmieniam.
Jeszcze.
Nie mam czym oddychać. Boli mnie głowa. Ibuprom wyraźnie odmawia współpracy. Debiutancka w roku 2007 wizyta w solarium skończyła się jak każda debiutancka w latach poprzednich.
Dwa czerwone placki na pupie! Dla lepszej wizualizacji wysyłam czytelników na wycieczkę do zoo w celu obejrzenia małp człekokształtnych, a konkretnie pawianów. Z tyłu wyglądam identycznie, z uboższym owłosieniem, rzecz jasna.
Piecze, szczypie i utrudnia siedzenie.
Zatem dziękuję, postoję!
Na komunię idę. Jako matka chrzestna. Żeby było ciekawiej, to w tej roli występuję po raz trzeci, mam bowiem trójkę chrześniaków, co łatwo obliczyć. To dziecię jest ostatnie i najbliższe mi zarazem. Ale nie o tym chciałam.
Chciałam o poszukiwaniach prezentowo-galowych.
Co tu dużo pisać, nie jest łatwo. Bo co kupić dziewięciolatce, która ma komputer z płaskim ekranem i zabawek więcej niż w całym domu dziecka. Że już o familii barbiowo-kenowej nie wspomnę.
Podczas, gdy podarki zakupione, zrodził sie kolejny problem: odziania matki chrzestnej, o matko!
Bo tak, ciuchów tak zwanych normalnych, to ja mam całą szafę trzydrzwiową + pawlacz. Ale jeśli chodzi o galę w pełnej krasie, to u mnie bida aż piszczy. Żadnych szpilek, żadnych koktajlowych sukieneczek, żadnych pastelowych garsonek. Ja tak o tych pastelach, bo znawcy od dobrego image mówią, że chrzestna tylko w barwach jasnych! To świetnie się składa, szanowni znawcy, bo ja kocham brązy, pomarańcze, czernie, zielenie i inne khaki.
Problem o tyle naglący, że odziana ekskluzywnie mam się wstawić pod kościołem w tę niedzielę! Nie pozostaje mi nic innego, jak kupić w dewocjonaliach wdzianko a'la kiecka liturgiczna, by w niedzielę epatować nieskazitelną bielą, elegancją i szykiem.
Z kwietnego wianka zrezygnuję, coby mnie za dziecko komunijne nie wzięli i nie popędzili do pierwszej ławki obitej równie nieskazitelnie białą satyną.
Ogólnie to ja od kilku dni nie robię nic. Na spółkę z JeszczeNieMężem. Ot takie wczasy pod gruszą w domu.
Pogoda dopisuje, toteż wystawiamy swe wdzięki na osiedlowym balkonie wprost w słonko. A to daje niemiłosiernie.
W celu ukulturowienia dusz chadzamy na przedstawienia w ramach Ogólnopolskiego Festiwalu Teatrów Niezależnych. Ciekawie tam, część w dawnej synagodze, tym bardziej klimat sprzyja sztuce.
A sztuk wiele. Z przewagą klasyków. Nakarmiliśmy się Witkacym "Nowe wyzwolenie" - dramatycznie i egzystencjalnie, jak to u Witkacego. Na deser "Wołanie o pokarm" mało znanego, póki co, Teatru bez klamek z Kalisza - spektakl ukazujący wpływ telewizji, kolorowych gazet oraz reklam na współczesnego człowieka.
Obie sztuki nie pozwalające obojętnie po wyjściu założyć płaszcz i pójść dalej, jak gdyby nigdy nic.
Swąd przypalonych włosów przypomina aromatem prażoną kukurydzę.
Wiem, gdyż sama sobie wczoraj przyhajcowałam nad gazem. Włosy, nie kukurydzę.
Schylając się do śmietnika w celu wyrzucenia zapałki, którą to uprzednio odpalałam kuchenkę.
______________________________________
P.S. Prezentacja maturalna gotowa.
W czterech kopiach plus wrzuta na pocztę.
Dla większej pewności postawiłam koło laptopa Cerbera.
Po prostu kur** świetnie!
Niechcący (w końcu to lepiej brzmi niż własna głupota) puściłam w kosmos prawie całą prezentację maturalną uczennicy, która maturę ma za tydzień, bagatelka! Z kompa, w którym był tycieńki fragment pracy przeniosłam pendrivem na kompa, na którym była cała praca. No i ten komp zapytał, czy zastąpić nazwę, ponieważ taka już istnieje? Zastąpić, a jakże!
Więc zastąpił, wklejając w miejsce całości ten kawalątek o pojemności 19 kb.
Dla podkreślenia dramaturgii zdarzenia dodam, że kopii nie ma. Nikt! Ta była po moich gruntownych poprawkach. Jedyna, którą właśnie zamierzałam przesłać.
Istnieje wersja pierwotna, sprzed lutego chyba!
___________________________________
No skąd mogłam wiedzieć, że pisze się prezentacja Lucyny 1, prezentacja Lucyny 2 itakdalej? No skąd?!
Jak ja humanistka jestem.
Ograniczona niczym sześcian!
Ja dziś w kwestii formalnej?
Czy Państwo aby na pewno potopili marzanny tego roku?
Ja nie miałam czasu, ot skutki.
Nie żebym się jakoś mocno skarżyła, lecz tym niemniej garderobę przeznaczoną na dni zdecydowanie zimowe upchałam wysoko, bo do pawlacza i teraz po chleb chodzę w klapkach.
Obawiam się odmrożeń.
2. mój pokój przypomina nieco przechowalnię bagażu na dworcu centralnym. Wszędy
3. toboły o zawartości różnej. Zresztą
4. kto się przeprowadzał, ten wie. Patrząc
5. na ten dobytek odzieżowo-księgarsko-kosmetyczny rozpatruję otworzenie sklepu. Towary
6. mieszane. Podobnie
7. jak odczucia, jakie mi towarzyszą.
"Do przodu żyj.
Z wesołą miną spotykaj swój kolejny świt"
Nie mam dostępu do Internetu w domu.
Nie mam dostępu do domu przez Internet.
Żeby nie zwariować, raczę się muzycznie, nucąc Ewę Bem:
"I znów księżniczka Anna spadła z konia,
to znak, że przybył nasz kolega maj.
Pozieleniały włosy drzew i wieczorami słychać śpiew
i w zimnych draniach już cieplejsza krąży krew".
Ostatnio mam tendencje do zawierania znajomości z paniami ze sklepów. I nie są to bynajmniej panie z osiedlowej rzeźni. Jedna z pań - właścicielka galerii z drogimi, ale naprawdę stylowymi fatałaszkami - po godzinnych pogawędkach uznała za stosowne obniżenie mi ceny czarnej, w ręcznie malowane wzory lnianej tuniki (z 90 na 70 zł.)
Druga z pań - pracownica galerii z drogą, ale naprawdę stylową biżuterią - nie zaoferowała rabatu. Zaoferowała za to dojrzałą kobiecość w wersji lekkiej, pogodnej, kulturowo nad wyraz ugruntowanej. W ciągu godziny zdążyłyśmy obrobić aktualne trendy w modzie, przeanalizować polskie kino, wymienić informacje na temat ostatnio widzianych spektakli, podzielić sie nowinkami kosmetycznymi, pobiadolić nad własną figurą, fryzurą, cerą zszarzałą, bo zima była, a jak zima to kaloryfery. I nie pozostawić suchej nitki na fa-ce-tach! To znaczy, ja bym tam zostawiła, bo JeszczeNieMąż nie wytrąca z równowagi częściej niż musi, ale wzięła górę solidarność. Jako że pani miała wyraźne powody, by bluzgać i kpić, to bluzgałam i kpiłam z nią. Jej pewnie mentalnie pomogłam a sama jakoś niespecjalnie mam wyrzuty ;)
A skoro już przy znajomościach jestem, to pierwsza_lepszo czy tam lepsza_pierwszo (kurka, no uparłam się na wołacza!) oraz czasowo rumuński cukrze, ja się powtarzać nie będę ;) Ale za całokształt raz jeszcze...
Wiem, co mówię.